Będąc
na Lazurowym Wybrzeżu warto zawitać do Saint Tropez nocą. Generalnie
wolę sielską Prowansję za dnia, niż Lazurowe nocą, bo to zdecydowanie
nie mój świat, ale będąc szkoda byłoby to przegapić. Wszystko rzęsiście
oświetlone, z każdej kawiarenki, czy dyskoteki inna muzyka, kolorowe
światła, ale wszędzie bardzo eleganckie i zgrabne kobiety z pięknie
pachnącymi mężczyznami przy boku, a czasem dopiero na nich czekające...
Można się poczuć, jak Kopciuszek, ale pociesza mnie, że więcej było
takich osób. Na kilometr było widać, kto jest turystą;)
Całe
miasto tętni życiem, ale przecież nie ono jedno, więc nie o to
właściwie chodzi. Raczej o wieczorowe stroje i drogie zapachy
mieszkańców pobliskiego St Maxime odwiedzających St Tropez, unoszące się
w powietrzu, a raczej nie pasujące do małej rybackiej wioski, którą
jest za dnia... Każdy chce się pokazać z jak najlepszej strony, kto ma
więcej szczęścia, a może i pieniędzy, siada w kawiarence w pierwszym
rzędzie i przy lampce wina obserwuje tak długo, jak się da, przechodzące tłumy. Trochę, jak w zoo, ale chyba o to w tym chodzi.
Przy końcu promenady ogłuszająca muzyka trochę cichnie, pojawia się więcej bardziej zwyczajnych turystów, chcących chłonąć atmosferę wielkiego świata.I, co ciekawe, zwyczajni rybacy mają tam miejsce na swoje kutry, wśród wypasionych jachtów. Też wyglądają, jak Kopciuszki...
Jeszcze kawałek dalej można się przejść wśród pięknych jachtów, na których trwają przyjęcia, a przy trapach stoją lokaje - ochroniarze w eleganckich uniformach i pilnują, że by ktoś niepowołany - czytaj turysta;) zanadto się nie zapędził...
Można było też spotkać Żandarma z Saint Tropez;) tzn. mężczyznę przebranego za żandarma, pozującemu turystom pod komisariatem, a wieczorem dyskutującego z turystami...
A w zacisznym parku, niedaleko zgiełku promenady, wśród platanów, miejscowi grają w bule. Słychać też rozbrzmiewającą muzykę, ale nie tak głośną, jak w porcie.
Niedaleko od Nicei, wysoko w górach, leży średniowieczne miasteczko, LUCERAM. Akurat, gdy my w nim byliśmy było pochmurno, przez co stwarzało dosyć ponure wrażenie...
Mimo małej odległości od Nicei (raptem dwadzieścia kilka kilometrów) dosyć trudno tam dojechać, zwłaszcza w końcowym odcinku, bo pod koniec trasy prowadzi do niego tylko jedna droga dojazdowa, w dodatku wąska i kręta... Ale kamienne, ukwiecone uliczki łagodziły ponury wygląd...
Przy końcu bulwaru nadmorskiego w Gdyni dochodzi się do tzw. dzikiej plaży. Kiedyś to była "prawdziwa" dzika plaża, tzn. pełno na niej było kamieni, konarów wyrzuconych przez morze na brzeg, zwalone z klifu przez burzę drzewa itp. Potem nadszedł czas wielkiego sprzątania - widocznie władze uznały, ze trzeba posprzątać ten bałagan, żeby było schludnie i pięknie... Niestety, w przypadku przyrody, nie zawsze czysto i ślicznie jest ładniej, niż jej "artystyczny nieład"...
Stosunkowo od niedawna, znowu można zobaczyć namiastkę tamtej dzikiej plaży... Namiastkę, ponieważ wtedy, dwadzieścia lat temu, nieład był tak wielki, że prawie nie można było przejść, żeby nie zahaczyć o jakiś wystający konar, a o położeniu się na piasku można było tylko pomarzyć. Ale za to ile tam można było znaleźć skarbów! Natomiast dla tych, którzy chcieli się wylegiwać, była plaża z miękkim piaseczkiem i barami przy początku bulwaru. Zresztą jest do dzisiaj...